poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Kajakiem po Renie obok Loreley

Na urlop zaniosło nas na Ren, niedaleko Boppard. Planowaliśmy wycieczki rowerowe, ale kajak spakowaliśmy.  
Pierwsza wyprawa rowerowa do posągu Loreley, widoki fajnie (mam na myśli Ren ;-)  ) ale o co ten raban.  Rzeka płynie szybko, jest tam ostry zakręt, ale jedynie ruch statków budzi obawy. Mam im ustępować (bardzo rozsądna zasada) ale gdy mijają się duży wycieczkowiec z barką pełną kontenerów, a w poprzek rzeki płynie prom to robi się ciasno.  Dopiero druga wyprawa rowerowa pokazała źródło legend, jest tam grupa skał zwana  "Sieben Jungfrauen"  (ze stosowną legendą, a jakże).  Rowerowy rekonesans ułatwił podjęcie decyzji, płyniemy. Zdjęć z wody niewiele, bo nie można sobie pozwolić na luksus puszczenia wioseł. 


Ruszamy z przepięknej miejscowości Bacharach (jako, że wykupiliśmy tygodniowy pobyt na kemping, dostaliśmy darmowy bilet na lokalne pociągi i autobusy, to bardzo ułatwia logistykę, linia kolejowa biegnie po wzdłuż Renu).
Kajak jest na wózeczku ze sklepu Jula, ciągnę nie noszę.
Mijamy zamek Pfalzgrafenstein w Kaub.
To jest pogodny, letni dzień,  ale woda rwie i faluje.
Dopłynęliśmy cało i zdrowo.

Tu można zerknąć w GPSa ze śladem. Widać jak przed skałami przybiliśmy do brzegi przepuścić statki i obejrzeć jak manewrują.  Doświadczyliśmy zjawiska podobnego do tsunami, duży statek sprawa, że woda się cofa, by potem powrócić z impetem.  Siedzieliśmy koło kajaka na piasku, po chwili łapaliśmy kajak stojąc po uda w wodzie. 



niedziela, 14 października 2018

Grób mistrza kapitana Blooda

Kto w młodości czytał książkę "Kapitan Blood" mógł z tej wspaniałej historii piracko-miłosnej zapamiętać pewne nazwisko. 


Tego zażywnego pana co spoczywa z głową na armacie.
 
* * * 
Jego służba pod de Ruyterem nie poszła na marne. To był wielki żeglarz. Ale niech mnie grom strzeli! Uczeń wart jest mistrza. W całej królewskiej marynarce nie ma z pewnością równie dzielnego dowódcy. Rzucić się umyślnie między te dwa okręty, przykładając niemal lufy armat do kadłubów, i spłatać później nieprzyjacielowi takiego figla! To wymaga odwagi, pomysłowości, inicjatywy! I nie tylko my, szczury lądowe, daliśmy się zwieść jego manewrowi. Nawet ten hiszpański admirał nie zdołał w porę przewidzieć jego zamiarów i Blood dał mu mata. To wielki człowiek, panno Bishop, człowiek godny uznania.
 * * * 
No dobra, spytają czytelnicy cykli marynistycznych, znamy Nelsona, znamy Hornblowera  a kimże jest ten słynny Holender? 

Walczył z każdym kto się  wówczas liczył na morzach  Anglikami, Szwedami, Hiszpanami, Duńczykami i piratami. I wygrywał.  


Tu można zobaczyć na pięknym marynistycznym obrazie, jak przechwycił flagowy statek angielskiej floty. 

Gibraltar wydaje się od zawsze brytyjski, ale admirał toczył o niego boje z Hiszpanami  co też zostało pięknie odmalowane.   


Holendrzy też wspominają czasy imperium i uczą o swojej przeszłości dzieci szkolne na lekcjach muzealnych (wspaniale prowadzonych zresztą) .  Grób ma ozdobny w kościele De Nieuwe Kerk (zdesakralizowanym, to Holandia).  

I wiecie co? Przy tym ozdobnym grobie jest tabliczka z biografią admirała (w dwóch językach, ang. jest powszechny w Amsterdamie). Trochę niewyraźnie mi wyszła, z ręki na zoomie. Ale da się odczytać, dystans.





poniedziałek, 17 września 2018

Polska wstaje z kolan i dogania Włochy



" Nam chodzi o to, żeby w Polsce było przynajmniej najpierw tak, jak we Włoszech, później tak jak we Francji, a w końcu tak jak w Niemczech. Może później jeszcze jak w Holandii – powiedział Kaczyński w Radiu Szczecin." 

Pomijając strukturę władzy z capo di tutti capi w innych dziedzinach Włochy też doganiamy szybko.


"Ogłoszono utworzenie nowej dywizji. Nadano jej nazwę, wyznaczono dowódcę i wskazano, gdzie ma się mieścić jego sztab. Nie oznacza to jednak, że od niedzieli Polska została wzmocniona militarnie. W najbliższych latach oznacza to głównie przybycie "wodzów", a "Indian" będzie prawie tyle samo. - Krok w dobrą stronę, ale niewiele zmienia. Będzie dobrze wyglądało na slajdach - mówi Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa". O zamyśle utworzenia czwartej dywizji MON mówiło już od kilku lat. W niedzielę oficjalnie ogłoszono, że decyzja zapadła. Na uroczystości w Siedlcach minister Mariusz Błaszczak poinformował, iż będzie to 18. Dywizja Zmechanizowana. Ma to być nawiązanie do 18. Dywizji Piechoty, słynnej "Żelaznej Dywizji" z okresu międzywojennego i do obchodów stulecia odzyskania niepodległości w 1918 roku. " 
* * * 
"Początek zimnej wojny dał Włochom wiele okazji do wykazania się fantasia – fantazją, rozumianą jako coś pośredniego między wyobraźnią a kreatywnością. Jednym z najbardziej widowiskowych przykładów tego zjawiska jest bez wątpienia historia Terzo Corpo designato d’Armata – trzystutysięcznego korpusu wojskowego, który w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia rozlokowano w pobliżu Wenecji, by stworzyć zaporę przed ewentualną radziecką inwazją. Problem w tym, że ten korpus nigdy nie istniał. Cała sprawa okazała się gigantycznym blefem, dzięki któremu włoska armia zamiast przyjmować nowych rekrutów, przeszkoliła i wyekwipowała setki tysięcy zawodowych żołnierzy. Wyznaczono nawet prawdziwego generała, by kierował tym ugrupowaniem. Jego kwatera główna mieściła się w Padwie, a zatrudniana tam niewielka grupa współpracowników wytwarzała tysiące dokumentów, które dzięki kontrolowanym przeciekom trafiały w ręce służb wywiadowczych państw Układu Warszawskiego. Radzieccy szpiedzy mieli informować władze w Moskwie, że w razie ataku na Europę Zachodnią w północno-wschodnich Włoszech natkną się na zacięty opór wojska. Tworzono nowe zmyślone oddziały, żołnierze awansowali i odchodzili ze służby, w magazynach przechowywano paliwo, rozdzielano amunicję. Większość tych rzeczy wydarzała się tylko na papierze. Prawda na temat Terzo Corpo designato d’Armata wyszła na jaw dopiero po zakończeniu zimnej wojny, w 2009 roku, gdy pewna gazeta doniosła o problemach przysparzanych włoskiej armii przez nieistniejący korpus. Choć rozwiązano go w 1972 roku, pozostały po nim tony dokumentów. Według włoskiego prawa wszystkie materiały zakwalifikowane jako tajne można zniszczyć dopiero po ich odtajnieniu – a odtajnić może je tylko ta jednostka administracyjna lub departament, które wystawiły dany dokument. W tym przypadku organ odpowiedzialny za dokumenty przestał istnieć… a właściwie nigdy nie istniał." 

Włosi – John Hooper, kto nie wierzy The Guardian.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Kajakiem po jez. Kriebstein w Saksonii.

Blisko Colditz, gdzie nocowaliśmy jest uroczy zamek Kriebstein.  



Obok leży  jezioro zaporowe o tej samej nazwie, była więc okazja do miłej wyprawy kajakiem, dla dociekliwych mapa  tych 13 km. 

Według Wiki jezioro było w NRD znanym ośrodkiem sportów motorowodnych (w latach 1965, 1966 i 1967 odbyły się tu mistrzostwa Europy, zaś w 1970 mistrzostwa świata) ale na szczęście obecnie  jest cicho i spokojnie.  Pływają statki białej floty i kajakarze, żaglówki i deski z żaglem mają tam ciężko - wysokie brzegi osłaniają od wiatru, a jezioro jest dość wąskie. 

 

Płynąc w górę rzeki jezioro się mocno zwęża, a zabudowany jest każdy kawałek brzega i zbocza. Pomimo zgęszczenia działek nikt nie katuje innych swoją muzyką, żaden ośrodek nie ma głośników do "umilania" wypoczynku - chwała im za to.  Ciekawy patent, na pomostach stoją duże sztuczne ptaki, żeby odstraszać prawdziwie od defekacji. 



Na końcu jezioro staje się  płytką rzeką, więc zawróciliśmy.   Jest też polski akcent, pewnie owoc jakieś kolonii młodzieży z PRL w "bratnim" NRD (tam jest kilka kempingów), widać, że "nasi tu byli"
Informacje praktyczne: wodowaliśmy na terenie DJH Hostel Falkenhain "Kriebstein", najlepiej podjechać na dół, wypakować kajak i potem odstawić samochód na płatny parking wyżej (na dole koło recepcji jest zakaz).  Wstęp płatny (jakieś 2 Euro za dzień) - można zwodować kajak, wykąpać się w jeziorze, plażować, wpuszczają psy.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Saxonia - Kajakiem z kurortu do Biergarten

Tego lata Łaba/Elba miała najniższy stan od 1934, statki przestały kursować, ale kajak da radę.

Doskonałe miejsce do wodowania jest koło dworca kolejowego w Bad Schandau, dodatkową zaletą jest pobliski parking P+R (parkowanie po drugiej stronie rzeki 5 Euro za dzień) . Powrót do samochodu nie będzie problemem, pociągi co 30 min. automaty biletowe mają polskie menu.
Razem z nami woduje jakiś obóz młodzieżowy. Profesjonalnie zorganizowany,  dbają o bezpieczeństwo, młodzi mają kapoki a nie kamizelki asekuracyjne,  jest w spływie motorówka asekurująca. 



Pierwszą potężną atrakcja jest Twierdza Königstein - swoimi armatami kontrolowała rzekę i linię kolejową, górując na okolicą. 




Byłem tam kiedyś na górze, z murów to wygląda tak 


Łaba  się wije, przez Saksonię Szwajcarską  dogoniliśmy młodzież, która po okiem instruktorów korzystała z kąpieli (sporo osób się kąpało, upały nadzwyczajne, ale woda też wyglądała na czystą). 

A my wiosłujemy dalej, bo z drugiego brzegi nadciągała kolejna ekipa, dźwigając pontony. 

Pojawiają się charakterystyczne formacje skalne.  Powoli zbliżamy się do największej atrakcji regionu  Bastei  




Za zakrętem jest miejscowość Rathen - jest tam specyficzny prom, wykorzystuje zakotwiczoną linę  (oznaczoną żółtymi bojami) i prąd wody. Spływać przy lewym brzegu, gdy prom jest po prawej stronie!  Na zdjęciu robionym z góry jest właśnie na  prawym brzegu, widać boje. To jest fotka zrobiona 190 m nad poziomem rzeki, wchodzi się schodami - to jak wspięcie się na taras Pałacu Kultury bez windy. 


Widać miejsce lądowania Biergarten w Obervogelgesang (tuż przed miejscowością Pirna), gdzie czeka nas nagroda (bezalkoholowe, bo wracamy pociągiem do samochodu, od piwa do dworca zaledwie 100 m).  Transport fantastyczny, nie musiałem targać sprzętu po żadnych schodach, pociągi niemieckie nie mają też tej przepaści między peronem a wagonem. 





Czasami się tak zdarzy, że człowiek wygląda tak jak sobie wyobraża, na zdjęciu ta chwila.  





poniedziałek, 9 maja 2016

Drezno w dwa dni

Pamiętacie zegarki z NRD firmy Ruhla  prawie "cyfrowe" . Takie cudeńka jak ten po lewej.  Miałem okazję ostatnio zobaczyć inspirację.  Zwiedzając Mathematisch-Physikalischer Salon widziałem wcześniejszą wersję tego pomysłu.  Słynny Drezdeński zegarmistrz Johann Christian Friedrich Gutkaes zrobił taki w roku 1841 dla tamtejszej opery.  Niestety, tamten uległ zniszczeniu podczas pożaru, tu macie kopię z 1896 zrobioną przez Ludwiga Teubner'a .

Dwudniowy wypad do Drezna był niezwykle owocny. Przezornie zaopatrzyliśmy się wcześniej w super-ekonomiczny dwudniowy bilet  dzięki czemu obejrzałem sześć kolekcji w dwa dni (mogłem więcej, ale chyba w biegu). 

Nie jestem znawcą sztuki, po prostu lubię się delektować kunsztem malarskim (rzeźbiarskim już mniej) i Galeria Obrazów Starych Mistrzów w Dreźnie zadowoli amatora i konesera. Miłe jest też to, że mają audioprzewodniki w jęz. polskim i dodatkowo specjalną wersję dla dzieci (nie znam, nie miałem pod ręką dzieci do odpytania). 

Większość wystaw ma polską wersję audio, co wcale nie jest takie częste (co z tego, że Drezno blisko, w Pradze nie mieli). 

Obejrzeliśmy też Galerię Nowych Mistrzów niektóre z tych "dzieł" wyglądały na niezły trolling jak na przykład "Sweeping chalk lines on a blackboard" Hermanna Glocknera - czyli coś, co robiliśmy jak nam się udało dorwać do cyrkla w sali matematycznej.  Na szczęście byli też tam tacy, co umieli rysować.

Tam poznałem pracę Oto Dixa "Der Krieg" , tak maluje  wojnę człowiek, który znał wojnę z okopów IWŚ, znad Sommy (dostał Żelazny Krzyż).  



Zwiedziliśmy Grünes Gewölbe i Komnatę turecką, tą ostatnią można opisać cytatem z Matrixa " Guns. Lots of guns."  choć trochę biżuterii też tam jest, nawet dla konia. 

Do tego wspaniała ceramika, wszak tu Ehrenfried Walther von Tschirnhaus i Johann Friedrich Böttger  opracowali recepturę (jakieś tysiąc lat po Chińczykach) dla  Königlich-Polnische und Kurfürstlich-Sächsische Porzellan-Manufaktur

Ale najwięcej frajdy miałem w Mathematisch-Physikalischer Salon te czasy, kiedy przyrządy pomiarowe łączyły w sobie naukę i sztukę. To co dziś zapełnia pracownie fizyczne wszystkich szkół, prostota i oszczędność z taśmy, kiedyś było małymi dziełami sztuki jak ta butelka lejdejska.  Jak zobaczyłem doskonałość i piękno tych arcydzieł techniki, byłem gotów wprowadzić do programu szkół obowiązkową budowę zegara słonecznego. Mając parę urządzeń, trochę wiedzy i bezchmurne niebo podróżnik mógł za dnia lub w nocy, ustalić która godzina.  Urządzeń są wyłączone, ale obok są monitory, gdzie na filmie objaśnione jest ich działanie i pokazane jak wówczas się nimi posługiwano. Wrzucam obrazki i zachęcam, to tylko ~600 km od Warszawy, a dwudniowy bilet sowicie się opłaci. 



Diptych sundial
Nocturnal

Equinoctial sundial

czwartek, 20 sierpnia 2015

Solarowa wyprawa pierwsza czyli ...

Test kajaka na kanale Żerańskim. 

Pierwsza wyprawa miała być zupełnie inna,  mieliśmy spłynąć Świdrem i Wisłą do Warszawy o taką trasą. Przetestować kajak na płytkiej rzece a potem już Wisłą. Tylko wody zabrakło,  zbliżał się urlop a nie chciałem brać nie sprawdzonej łodzi nad morze. Więc w pewien upalny dzień popłynęliśmy kanałem Żerańskim w celach testowych.
Kajak jest świetny, tylko lepiej 
a) mieć dłuższe wiosła (patrz notka o zakupie)
b) musimy zmienić kamizelki ratunkowe (te na zdjęciu, to model jaki akurat był w szafie, z epoki wczesnego windsurfingu dzieci).  Kupimy asekuracyjne kajakowe dające swobodę ruchów.
c) bardzo fajnie mieć buty do wody, polecam.  Nie tylko chronią przed jeżowcami w egzotycznych wodach, ale przed szkłem i trzcinami w naszych.

Na dystansie 10 km w bardzo upalny dzień mieliśmy średnią 3,6km/godz. (nie przykładaliśmy się specjalnie). Pomiar był po to, żeby planować przyszłe wyprawy.





Adriatyk - zatoka Triestieńska

Jakoś zdołaliśmy upchać kajak razem z namiotem i ruszyliśmy na urlop. Niestety, położenie kempingu (na szczycie wapiennego klifu) wymuszało transport kajaka do portu (gdzie go wodowaliśmy)  w stanie złożonym. Pompowanie pod słońcem Wenecji Julijskiej czyniło człowieka mokrym, bez wchodzenia do wody, ale warto było. Widoki jak filmu o 007, nasza ulubiona trasa prowadziła z portu do Zamku Duino, u podnóża zamku jest mała plaża, do której można dotrzeć wodą lub po dość stromych skałach. Kąpaliśmy się tam, nurkowaliśmy a potem opływaliśmy przylądek. W zatoce bonusowo można było podziwiać malownicze ruiny na szczycie urwiska.





Jak widać na mapie nie przepracowywaliśmy się zbytnio, było fantastycznie i gorąco, nikomu się nie chciało wiosłować, średnia 3,6 km/godz. - widać w upał tak ma być.